Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   310   —

Gdyby zaś który z was targnął się na jego życie, ze mną miałby do czynienia! Sennor Gomarra może go ostatecznie dostać w swe ręce, ale nie prędzej, aż będę miał kipus w swem ręku.
To rzekłszy, zwróciłem się do Aymary:
— Czy sendador założył obóz?
— Nie.
— A mają oni konie?
— Nad jeziorem brak paszy, więc konie zaprowadzono w takie miejsce, gdzie jest obfitość trawy i wody.
— Czy daleko to od jeziora?
— Godzina drogi w góry. Dwaj Chiriguanosowie pasą te konie na obszernej polanie w kotlinie.
Następnie Aymara na moje żądanie opisał miejsce, gdzie sendador usadowił się ze swymi ludźmi, a Gomarra, który się ciekawie przysłuchiwał z boku, rzekł:
— Ależ to akurat w tem miejscu, gdzie jest zakopana butelka!
— No, niech pan nie myśli, że się ona tam jeszcze znajduje — odrzekłem. — Sendador ukrył ją niezawodnie w innem miejscu, i szkoda, żeśmy przybyli za późno. A winna temu oczywiście wyprawa do Laguna de Bambu. Sendador wyprzedził nas, i kto wie, czy uda się nam załatwić sprawę tak, jak miałem nadzieję.
— A ja nie widzę tu jeszcze nic straconego — wtrącił brat Hilario. — Być może, natrafimy na oddział Tobasów i w takim razie, mając tylu ludzi, co i on, potrafimy sobie z nim poradzić. Zresztą, gdybyśmy nawet nie wzmogli się w liczbę, to zabrawszy sendadorowi i jego ludziom konie, będziemy już mieli po swej stronie przewagę.
— Ech, tu nie idzie o liczbę nieprzyjaciela, ale zupełnie o co innego. Przypuśćmy, że dostaniemy nawet w ręce sendadora razem z jego ludźmi, to przez to jeszcze nie dopniemy swego celu. Przecie nam idzie o kipus, i choć sendador wskaże nam miejsce, gdzie je ukrył, to zastrzeże dla siebie i dla swoich ludzi znaczne za to wynagrodzenie.