Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   308   —

ninowi w krótkości o wszystkich sprawkach sendadora. Zależało mi na tem, by pozyskać dla nas zaufanie tego czerwonoskórego, bo mógł udzielić bardzo cennych dla naszej wyprawy wskazówek. I istotnie starania moje nie poszły na marne; Indyanin, przyjąwszy do serca wszystko, co mu powiedziałem, zdeklarował się wyraźnie, jako nasz stronnik i sprzymierzeniec, a ponadto obowiązał się przyprowadzić do nas swoich towarzyszów, jeżeli mu zaufam i puszczę go wolno.
— O, nie tak prędko! — rzekłem. — Przedewszystkiem musicie nam powiedzieć, gdzie się ukrył sendador i jakie zasadzki na nas przygotowuje.
— Owszem, powiem to panu dokładnie. Ma on przy sobie około sześćdziesięciu Chiriguanosów.
— Aż tylu? — Może więc byłoby lepiej, gdyby pan nie spotykał się z nim wcale.
— Och, cóż znowu! Gdyby nawet miał drugie tyle wojowników, to i wówczas musielibyśmy się z nim rozprawić. Nie boimy się go, a to rzecz główna. Gdzież on teraz obozuje?
— Nad jeziorem.
— Hm! to bardzo nierozsądnie z jego strony. Jezioro leży na stepie, a dokoła wznoszą się wysokie góry, wobec czego tak sporą liczbę ludzi nietrudno spostrzedz z daleka z którejkolwiek bądź strony.
— Tak, ale sendador urządził się z wielką przezornością. Nad jezioro dostać się można tylko trzema drogami, i na tych właśnie drogach pozostawione są straże.
— A zatem, gdy tą drogą tam podążymy, to natrafimy na jego ludzi?
— Tak, sennor. Sześciu Chiriguanosów pilnuje tam wejścia do doliny.
— Czy znane wam jest dobrze miejsce, gdzie się tych sześciu ukryło?
— Owszem, znam. Dwaj strażnicy znajdują się na skale i mogą was spostrzedz nawet z bardzo daleka,