Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   302   —

— O, i bardzo nawet powinno obchodzić. Podróżny ów jest z wszelką pewnością Indyaninem. Biały nigdy nie zdejmuje skóry z ubitego zwierzęcia prędzej, aż dopiero, gdy je ma upiec, bo mięso dłużej trzyma się w skórze, nie wala się i nie wietrzeje. Indyanin, który wśród gór dźwiga na plecach zabite zwierzę, wydaje mi się bardzo podejrzanym.
— Co pan mówi? dlaczego?
— Ano dlatego, że ma on towarzyszów, którym niesie zdobycz i którzy mogą być dla nas niebezpieczni.
— Do licha! Co za domysły! Ktoby to z marnej plamy dochodził aż do tak poważnych wniosków! Czyżby wyprzedził nas sendador, mając przy sobie Chiriguanosów?
— To bardzo możliwe.
— A więc oczekuje nas na Pampa de Salinas i tylko wysyła swoich ludzi na polowanie dla przeżywienia się.
— I to jest możliwe. Ale człowiek, który szedł tędy, nie należy do jego obozu, jeżeli oczywiście Sabuco oczekuje nas na Pampa. Wedle bowiem pańskiego oszacowania mamy dotrzeć do Pampa de Salinas dopiero jutro około południa, a więc jesteśmy dosyć jeszcze daleko, i żaden myśliwy nie oddalałby się aż tyle od swego towarzystwa.
— Być może, iż sendador zatrzymał się gdzieś bliżej.
— Albo też człowiek, który niósł tędy mięso, należy do oddziału Tobasów, których spodziewamy się spotkać.
— Masz pan słuszność. Ale na wszelki wypadek musimy być bardzo ostrożni i przedewszystkiem jak najprędzej wydostać się z tego wązkiego żlebu.
Popędziliśmy konie, gdyż istotnie miejsce to było bardzo niebezpieczne na wypadek, gdyby kto na nas tutaj napadł.
Rozumie się, że, przyśpieszywszy drogi, zbliżyliśmy