Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   282   —

uwiązałem łódź do krzaka i wyszedłem na brzeg chyłkiem, skradając się, jak jaguar.
Uszedłszy zaledwie kilka kroków, posłyszałem tuż za sobą jakiś szmer, więc obejrzałem się, gdy nagle rzucił się na mnie jakiś olbrzymi drab i, zanim pomyślałem o ucieczce lub obronie, dwoje potężnych ramion objęło mię, jak żelazne kleszcze. Nie straciwszy oczywiście przytomności umysłu, wykręciłem się tak, że udało mi się chwycić napastnika za gardło, poczem zwaliliśmy się obaj na ziemię, i zaczęło się szamotanie, walka na śmierć lub życie. Że zaś nie pierwszyzną dla mnie było mierzyć się z silniejszym od siebie przeciwnikiem, więc i tu zręczność moja dokonała swego: olbrzym, ściśnięty za krtań, począł się dusić, lecz wreszcie, zaczerpnąwszy powietrza, wykrztusił przez: zęby:
— Nie ujdziesz mi już żywym, czerwony psie! Mam cię... i łódź również będzie moją!
Ze słów tych wyrozumiałem wszystko. Olbrzym nie był Indyaninem...
— Larsen! Czyś pan zwaryował? Porywasz się na człowieka, który przybywa wam na pomoc...
Na te słowa moje przeciwnik puścił mię, jak rażony piorunem, i po krótkiem milczeniu ledwie zdołał wymówić:
— O, nieba! Ktoby się był spodziewał, że to pan jesteś... Sądziłem, że mam do czynienia z czerwonym...
— Toś pan bardzo źle sądził, bo czerwony nie byłby wcale wylądowywał z tej strony, lecz nawprost ogniska.
— Hm! tak, istotnie... Nie pomyślałem o tem.
— Zauważyłeś mię pan na wodzie?
— Tak. Od dłuższego już czasu wymykałem się co noc potajemnie, szukając sposobności, aby dostać w swe ręce łódkę, gdyby naprzykład który z Indyan przybił tu w nocy dla kontroli warty. I dziś również wyszedłem z tą myślą, chociaż nie miałem wielkiej nadziei dopięcia celu. Już miałem wracać, gdy wtem