Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   275   —

szych i sądził zapewne, że jest nas tylko dwóch, to znaczy ja i Desierto. Na dany znak nasi wojownicy zbliżyli się i obstąpili wokoło biedaka. Otworzył szeroko usta, nie wiadomo — ze strachu, czy też z podziwu, i rozglądał się wśród naszych Indyan ciekawie. Tymczasem jeden z Tobasów dobył z tłomoka zapasy żywności i odpowiednią ilość położył przed Indyaninem. Czerwonoskóry nie dawał się zbytnio prosić i, zasiadłszy, Jadł z takim pośpiechem i łapczywością, że omal się nie zadławił.
Zwróciwszy się do Desierta, rzekłem:
— Pójdę z Peną na wywiady, a pan tymczasem niech z tym idyotą nie rozmawia. Najlepiej niech się pożywia, zanim tu nie wrócę. Jego wskazówki przydadzą się nam bardzo, i dlatego chciałbym, aby był i nadal pod tem samem wrażeniem, jakie na nim wywarłem. Każ pan ludziom pozsiadać z koni i rozstawić w około straże. Gdyby mi groziło niebezpieczeństwo, dam znak wystrzałem.
Wydawszy to zlecenie, wyruszyłem z Peną, by zbadać dobrze przedewszystkiem teren. Byłem przekonany, że starowina nie kłamał, i dlatego nie zachowywaliśmy zbytnich ostrożności.
Po kwadransie drogi stanęliśmy na brzegu lasu, skąd już niedaleko znajdowała się wieś, a poza nią laguna, której brzegi zarośnięte były bambusami tak gęsto, że wody prawie wcale pod nimi nie było widać.
Obliczyłem, że można się tam dostać najdalej w dziesięć minut szybkiego biegu. Do wsi nie było stąd dalej, niż jakich sześćset kroków. Chaty, ugrupowane w czworobok, tworzyły wewnątrz osady obszerny plac, w pośrodku którego widać było grupę krzaków. Musiała się tam znajdować zapewne studnia. Na placu i koło chat kręciły się kobiety, zatrudnione rozmaitemi robotami; obok nich bawiły się w gromadkach dzieci. Poza wsią z lewej strony, na obszernej równinie, uwijali się mężczyźni, zajęci ćwiczeniami: jedni rzucali lance, drudzy strzelali z łuków do tarcz. Z prawej