Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   261   —

przekonasz się później, jak się oni przydadzą choćby w charakterze tłómaczów na wypadek zetknięcia się z Indyanami.
— Sądzi pan więc, że będziemy musieli spotkać się z nimi?
— Z wszelką pewnością. Przedewszystkiem droga wasza wiedzie przez obszary Tobasów, a następnie przez kraj Chiriguanosów.
— Czyż posiadłości ich sięgają aż tak daleko?
— Rozumie się. Chiriguanosowie mieszkają nietylko w Gran Chaco, ale i dalej, na stokach Kordylierów, granica ich osiadłości sięga aż do Boliwii, i być może, spotkasz pan ich oddziały na Pampa de Salinas, gdzie polują na różne zwierzęta górskie dla ich wełny i cennych futer.
— Hm! to rzecz dla nas wcale nie pocieszająca. Wleziemy więc pomiędzy dwa wrogie sobie ludy. Coś podobnego zdarzyło mi się już w Północnej Ameryce, gdy się znalazłem pomiędzy Apaszami z jednej strony a Komanczami z drugiej. Sendador również zetknie się niezawodnie z tymi dwoma szczepami, bo i jego droga wiedzie tam tędy.
— Przypuszczam, że ominie on Tobasów, bo wie z góry, jakby go przyjęli. Natomiast tem skwapliwiej wyszuka Chiriguanosów i może nawet zwerbuje sobie z pośród nich orszak wojowników na dalszą drogę. Z tych więc chociażby względów musicie wziąć koniecznie kilku z moich ludzi, przy których pomocy łatwiej wam będzie nawiązać stosunki z tamtejszymi Tobasami.
— Oczywiście, że wobec takich okoliczności nie pozostaje mi nic innego, jak tylko skorzystać z pańskiej pomocy i z góry podziękować za nią serdecznie.
— E! cóż znowu! Nie pan nam, lecz my panu jesteśmy winni wdzięczność. A zresztą mam przecież zamiar spotkać się z panem w Tucuman i przez to samo korzystać będę również z przedsięwziętych zarządzeń. Przytem pan postanowiłeś unieszkodliwić sendadora,