Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   259   —

nie moje przedsięwzięcie, mające na celu schwytanie sendadora. Koniecznem jest przeto, abym wprost z Laguna de Bambu udał się w kierunku Pampa de Salinas, nie tracąc ani dnia czasu.
— Niestety, usprawiedliwiony jest pośpiech pański w tej sprawie, i mocno chciałbym towarzyszyć mu, ale nie mogę na to sobie pozwolić. Dokąd pan zamierza udać się z Pampa de Salinas? Może spotkamy się później?...
— To zależy od okoliczności, które przewidzieć trudno. Czy Tucuman leży po drodze dla mnie?
— Och, nie. Znajduje się on znacznie na stronie. Musi pan ciągle jechać ponad Rio Salado przez Salta do Sierra de Cachi i Boliwii, a stamtąd już tylko kilka dni drogi do jeziora Słonego.
— Ja jednak muszę być w Tucuman — wtrącił Pena, zwracając się do mnie, — bo mam tam liczne interesy do załatwienia i pieniądze do podjęcia.
— A potem?
— Potem, mając już dosyć włóczęgi po ziemi amerykańskiej i dosyć oszczędności na zabezpieczenie reszty życia, zamierzam wrócić do ojczyzny.
— To bardzo dobrze się składa... Gdy złapiemy sendadora i odbierzemy mu kipus, udamy się do Tucuman, aby złożyć te rzeczy w tamtejszym klasztorze.
— Znakomicie! — krzyknął Desiérto uradowany. — Gdybym wiedział napewno, kiedy pan będzie w Tucuman, czekałbym tam na niego z pewnością.
— Trudno mi naprzód określić termin. Sendador za czterdzieści dni stanie u celu, rozumie się, jeżeli nie przyśpieszy swej podróży, kupiwszy sobie po drodze konia. Śpieszyć mi więc trzeba i bardzo liczyć się z czasem. Jutro tedy raniutko wybierzemy się do Laguna de Bambu. Ilu pan ludzi przeznacza na tę wyprawę?
— Sądzę, że wobec tego, iż jest tam tylko czterdziestu Mbocovisów, wystarczy nam sześćdziesięciu ludzi.
— O, najzupełniej, zwłaszcza, że pańscy ludzie