Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   258   —

— Gdy uwolnimy pańskich towarzyszów, pan zapewne wróci tutaj z nami? nieprawdaż?
— Mimo szczerych chęci, nie będę mógł zrobić sobie tej przyjemności. Bo niech pan pomyśli: trzy dni drogi tam, dwa dni na zatrzymanie się w miejscu i trzy dni z powrotem, to razem ośm, a to już może stanowić znaczną dla mnie stratę w czasie.
— Ależ ja cieszyłem się nadzieją, że pan nie oddali się stąd tak prędko. Jest pan tu dla mnie nieocenionym gościem.
— Ja zaś sądzę, że będę tu zbyteczny. Co mogłem, to już dla pana uczyniłem, i nie zdaje mi się, abym ponadto był panu jeszcze w czemkolwiek pomocny.
— Owszem, panie. Toż wam jedynie zawdzięczam przedewszystkiem spokój sumienia i teraz nie widzę już potrzeby kryć się przed ludźmi, jak dziki zwierz na puszczy.
— Pragnąłby pan wrócić do Europy?
— Choćby dziś! Unica także wybierze się ze mną. Dziewczyna otrzymała bądź co bądź wykształcenie europejskie i radaby bardzo poznać stary kraj i jego kulturę.
— Czy jednak chciałaby wrócić tutaj?
— Nie mówiłem z nią jeszcze o tem, gdyż nie było czasu. Zresztą da się to widzieć później, gdy wyzwolimy z niewoli Hornę, którego ona kocha. Oboje mają bardzo wdzięczne pole do pracy wśród Tobasów, bo należałoby dokończyć rozpoczęte przeze mnie dzieło ucywilizowania tego ludu. Jeżeli jednak zechcą udać się do Europy, to oczywiście wzbraniać im tego nie będę i zajmę się nimi, jak własnemi dziećmi. Jestem bogaty i dla nich jedynie pozostawić mogę swój majątek. Co do pana zaś, od chwili bliższego poznania go nosiłem się z myślą, że prośbie mej nie odmówisz i zostaniesz tutaj aż do chwili, gdy sprawa tych dwojga młodych ludzi rozstrzygnie się ostatecznie.
— Zaproszenie pańskie naprawdę mi pochlebia, i chętniebym skorzystał z pańskiej gościnności, gdyby