Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   251   —

— Co mię to wszystko obchodzi? czego ode mnie chcecie? Obchodzicie się ze mną, jak z parobkiem, przeciwko czemu protestuję! nie pozwolę sobie grać na nosie!
A zwróciwszy się do mnie gwałtownie, krzyczał:
— Zapominasz, że jestem kacykiem ludu Mbocovisów, a ty kto jesteś? kto wy jesteście?
I popatrzył na mnie krwią nabiegłemi oczyma.
Na te pyszałkowate słowa omal nie parsknąłem śmiechem.
— Kto jestem ja, pytasz? Zaraz się o tem dowiesz! Jestem tym, który chwyci cię za kark i wrzuci tam, gdzie twoje miejsce, bo nie mam czasu na słuchanie twoich bezczelnych i głupich wykrętów! A wkrótce wypiszemy ci na twojej własnej skórze legitymacyę naszą, z czego się dowiesz, kto my jesteśmy... Marsz do nory!
To mówiąc, chwyciłem draba za kark i potrząsnąłem nim, jak pustym workiem.
Wnet kilku Tobasów rzuciło się na niego — i zaperzony, rzucający się z wściekłości kacyk powędrował do lochu, poczem zatarasowano silnie drzwi od podziemia, a dla pewności Desiérto ustawił straż, złożoną z dwu ludzi, którzy w razie niebezpieczeństwa mieli dać umówiony znak z wezwaniem o pomoc.
Tak uporawszy się z drugim z rzędu oddziałem nieprzyjacielskim, uwolniliśmy szczep Tobasów od dalszych napadów.
Dało to oczywiście słuszny powód regentowi do wyprawienia wielkiej uczty, której zaniechano w dniu wczorajszym, a którą przypłaciło dziś życiem mnóstwo... sztuk bydła rzeźnego. W całej też wsi poczęto czynić gorączkowe do tej uroczystości przygotowania.
Mimo próśb, nie mogłem nawet myśleć o wzięciu udziału w tem święcie Indyan, gdyż zadaniem mojem było poczynić bezzwłoczne poszukiwania za sendadorem.
— Ha, trudno! — ozwał się wreszcie Pena, gdy