Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   250   —

— Pytanie to obraża mię!
— Bynajmniej. Okłamałeś nas bezczelnie i zamierzałeś oszukać. Wiadome panu jest dobrze postępowanie sendadora w ostatnich czasach. Pan byłeś jego wspólnikiem i jako taki zasłużyłeś...
— Kłamstwo! — wrzasnął kacyk, — bezecne kłamstwo!
Uważałem za odpowiednie przystąpić teraz do draba. Położyłem mu rękę na ramieniu i ozwałem się:
— Słuchaj-no, ty!... Możebyś nam powiedział przedewszystkiem, skąd pochodzą konie, które mieliście ze sobą?
— Kupiliśmy je... to nasza własność!
— Kłamiesz! Konie te są naszą własnością! Zrabował nam je przed paru dniami sendador. Niech ci się nie zdaje, że nas w pole wyprowadzić można. Czy twoi ludzie nie powiedzieli ci, że nas znają?
— Nic mi nie mówili — syknął, uchylając się, jakby mu moja ręka cetnarem ciężyła na ramieniu.
— A nie znasz białego człowieka, któryby się nazywał Adolfo Horno?
— Nie! i jeszcze raz nie!
— I nie wiesz o tem, że jest on więziony nad Laguna de Bambu?
Widząc stanowczość moich twierdzeń, wyszedł zupełnie z równowagi i zmienił się do niepoznania; zbladł, drżał na całem ciele i dyszał ciężko. Postanowił jednak, pomimo wszystko, przeczyć.
— Nie znam takiej miejscowości.
— Nie znasz? Przecie tam znajdują się wasze kobiety i dzieci pod opieką czterdziestu Mbocovisów...
— Sennor, to... to... pomyłka...
— Tem lepiej dla ciebie, bo jeśli nie znasz ani miejscowości, ani tych ludzi, to nie będzie cię wcale obchodziło to, gdy napadniemy na Isleta del Circolo i pomścimy krzywdę Horna.
Drab, zamiast przełamać swój upór i upokorzyć się, strząsnął moją rękę z ramienia i zawołał z gniewem: