Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   247   —

Wkrótce pochód zatrzymał się w miejscu najdogodniejszem do przeprawy na wyspę, a kacyk, nie mogąc sobie wytłómaczyć, dlaczego właśnie stanęliśmy tutaj, nie gdzieindziej, zapytał:
— Cóż to? chcecie nas wpędzić do wody?
— Cóż znowu! — odburknął Desiérto. — Tędy przeprawimy się na wyspę.
— Poco na wyspę? Przecie miał pan nas wprowadzić do wsi...
— Tak zamierzałem. Ale przyszedłem do wniosku, że lepiej będzie, jeśli was umieszczę zdala od tego tłumu, któryby wam mógł urągać, a może nawet gorętszej krwi ludzie moi czepialiby się was i czynili wstręty...
— Istotnie, ma pan słuszność — odrzekł kacyk, uspokojony. — Dziękuję już z góry za troskliwość. Nie spodziewałem się...
— O, przypuszczam, że pan będzie najzupełniej z nas zadowolony, tak, jak i my z was zadowoleni jesteśmy. Pan, jako dowódca, zostaniesz nawet u mego boku i pomożesz mi w przeprawieniu ludzi na drugi brzeg. Moi towarzysze zaś udadzą się tam pierwsi i zarządzą wszystko, co potrzeba na przyjęcie gości.
Kacyk nie domyślał się w tych słowach żadnej ukrytej myśli; przeciwnie, był swobodny i zadowolony. Przemówił następnie do swoich ludzi kilka słów, widocznie nakazując spokojne zachowanie się.
Ponieważ u brzegu była przygotowana umyślnie jedna tylko łódka, nie mogliśmy z Peną wziąć więcej nad trzech jeńców. Szósty był przewoźnik.
— Poco stary wysłał nas obu naprzód? — spytał mię Pena po angielsku, gdyśmy byli już na wodzie.
Zapewne dlatego, żeśmy wczoraj okazali wiele zdolności w przyjmowaniu na wyspie takiego towaru.
— Prawda. Jestem też ciekawy, jakie przygotowania poczyniono w kościółku na przyjęcie tej czeredy.
— Otwarto zapewne drzwi do podziemia... Cóżby ponadto?
Jak przypuszczałem, tak było istotnie. W kościółku