Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   236   —

— Znam.
— Gdzie on jest obecnie i gdzie są jego ludzie?
— U nas w niewoli.
— Czy jeńcami waszymi są tylko sami Indyanie?
— Jest między nimi jeden biały, którego pan zapewne znasz lepiej, niż my. Nazywa się Yerno i jest zięciem sendadora.
— Ilu Indyan jest rannych?
— Żaden, gdyż ujęliśmy ich podstępnie.
— W jaki sposób?
— Zwabiliśmy ich na wyspę i tam obezwładniliśmy.
— Co zamierzacie z nimi począć?
— Mieliśmy zamiar darować im wolność. Że jednak nadciągnęliście tutaj z zamiarem napadnięcia na nas i wymordowania całego szczepu Toba, będziemy zmuszeni odpłacić się tą sam ą miarą.
Wódz spuścił wzrok ku ziemi i po dłuższem milczeniu zapytał:
— Czy zna pan sendadora?
— O, znam tego łotra...
— My go uważamy za człowieka uczciwego i należymy do jego przyjaciół.
— Szkoda! wielka szkoda, że ofiarowaliście przyjaźń takiemu złoczyńcy.
— Mówił nam o tem Desierto, ale wam wręcz uwierzyć trudno czemuś podobnemu. Sendador nigdy nas nie okłamał, ani też nic złego nam nie uczynił.
— Tak wam się tylko zdaje. Bo czyż można nazwać uczciwem choćby naprzykład dzisiejsze jego postępowanie z wami? Opuścił was przecie w najkrytyczniejszej chwili.
— Musiał, boście go nie puścili. Radbym jednak wiedzieć, co się z nim stało. Uwięziliście go może?
— Bynajmniej, uciekł — odrzekłem.
W tej chwili jednak pomyślałem sobie, że lepiej może byłoby pozostawić wodza Mbocovisów w niepewności co do sendadora, tem bardziej, że człowiek