Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   214   —

— Jesteś więc zadowolony z mego skromnego wymagania?
— Najzupełniej, jeżeli oczywiście przyjdzie pom iędzy nami do ugody.
— Jużeśmy się przecie ugodzili.
— Tak, ale nie ze wszystkiem. Bo zapominasz, że i ty jesteś również jeńcem, i to nie sam, ale ze swoimi ludźmi, których nie mamy wcale zamiaru zabijać... Wolelibyśmy okup.
— Okup? — krzyknął zdziwiony. — Czy słyszał kto kiedy, żeby za Indyan składano okup? Takiego wypadku jeszcze nie było.
— Masz racyę. I ja też nie chwytałem was dla uzyskania okupu. Skoro jednak ty żądasz okupu za swego jeńca, to i nam wolno żądać za ciebie i twoich...
— Ilebyś chciał?
— Tyle, ile ty żądasz.
— To znaczy?
— Sennor Horno nie jest naczelnikiem, ale zwykłym człowiekiem, sądzę więc, że każdy wasz wojownik wart jest tyle, co on. Zapłacisz więc za każdego ze swoich po tyle, ile żądasz za Hornę, a za siebie oczywiście dasz conajmniej dziesięć razy więcej.
— To zawiele! — westchnął Venenoso.
— Sam przecie oznaczyłeś cenę.
— Ależ my nie mamy tyle pieniędzy.
— Zato macie zwierzęta i towary.
— Niema o czem mówić...
— Za pozwoleniem! Nie zaprzeczałeś mi, gdy zauważyłem, żeś bardzo bogaty. Stosownie do tego więc stawiam cenę waszego okupu.
— W takim razie nie porozumiemy się, to znaczy nie dostaniesz tyle pieniędzy, bo ich nie mamy, i ciekaw jestem, co z nami wobec tego zrobicie.
— Wystrzelamy was wszystkich, i basta.
— A tymczasem Horno będzie zamordowany.
— Niekoniecznie. Wiemy, gdzie jest ukryty, i wy-