Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   190   —

pek przypłynęło tu wszystko, co żyło, i przy blasku wielkiej ilości pochodni oglądano z niezwykłem zaciekawieniem jeńców. Nie brakowało nawet dzieci, które najwięcej czyniły hałasu.
Wśród tej ogólnej wrzawy wprowadzono na tratwę jeńców, powiązanych po kilku razem, z przewiązanemi oczyma, i popłynąwszy za nią długim korowodem na łodziach, znaleźliśmy się niebawem na lądzie. Tu królowa, ustawiwszy już w szeregu dzielne swe „amazonki“, ruszyła na ich czele w stronę tajemniczego „Sezamu“, mając przy boku dobosza, który zawzięcie uderzał pałeczkami w swój ulubiony instrument. Przytem Indyanie krzyczeli tak straszliwie, że naprawdę obawiałem się o całość swoich uszu.
Gdy cały ten tryumfalny pochód zatrzymał się u stóp skały, na rozkaz Desierta spuszczono w dół grubą linę i zapomocą niej poczęto windować jeńców w górę, jak snopy zboża na wierzch olbrzymiej sterty.
Ja i Pena trzymaliśmy się od tej operacyi zdaleka, a gdy już była na ukończeniu, weszliśmy po drzewie do wnętrza skały.
Wszystkie izby znaleźliśmy oświetlone łojowemi świeczkami. Odnalazłszy przedewszystkiem ubikacyę, w której złożone były nasze manatki, zabraliśmy je i podążyliśmy w kierunku wielkiego magazynu. Tu Desierto kazał z pod jednej ze ścian usunąć toboły, i ukazało się naszym oczom ukryte dotychczas wejście na dół do obszernego lochu. Tutaj na rozkaz starego wtłaczano wszystkich jeńców, kładąc ich pomiędzy beczki, stojące tu w długich rzędach.
— Sądzi pan, iż będą tu bezpieczni?
— W zupełności. Sam sendador nawet stąd ich nie wydobędzie, i raczej my go tu wpakujemy. Wysłałem właśnie dwóch ludzi w okolice; może się coś o nim wywiedzą. A tymczasem proszę pana bardzo, byś zechciał obmyślić dalszy plan, bo jestem przekonany, że nikt lepiej tego nie potrafi.
— Dziękuję za pochlebne o mnie mniemanie i po-