Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   188   —

będzie na to czas, gdy ich umieścimy w miejscu bezpiecznem. Aby zaś nie wiedzieli, dokąd ich prowadzimy, trzeba pozawiązywać im oczy, a natomiast odjąć kneble, bo teraz mogą już krzyczeć, ile im się podoba; nic to nam nie zaszkodzi, a im nie pomoże.
Desierto wydał odpowiednie rozkazy i wnet poczęto ściągać łodzie z innych wysepek, a nawet nie brakło i obszernej tratwy, na której pomieszczono jeńców.
Podczas tej ogólnej przeprawy zgiełk nie do opisania roznosiło echo, bo jeńcy klęli i lżyli zwycięzców ostatnimi wyrazami ze swego barbarzyńskiego słownika, Tobasowie zaś wznosili okrzyki tryumfu i radości. Przypatrywałem się temu zdaleka wraz z Peną, który się uśmiechał z zadowoleniem, a wkońcu zapytał:
— Pójdziemy tam, do jeńców?
— Teraz jeszcze niema potrzeby. Muszę się rozmówić z „zięciem“ później, i to w doniosłej dla nas sprawie.
— Jestem ciekaw...
— Idzie o człowieka, który znajduje się u nich w niewoli.
— Ma to być Horno?
— Rozumie się. Coś pan więcej o nim słyszał?
— Naczelnik wspomniał tylko tyle, że po obrabowaniu Desierta można będzie zamordować Hornę, gdyż wówczas sprawa okupu będzie zupełnie bezprzedmiotowa.
— Mnie się zdaje, że Desierto byłby skłonny do wypłacenia okupu... Domyślam się, że Horno jest owym młodym człowiekiem, którego tak stary, jak i Unica, posądzali byli o kradzież i zdradę.
— Hm! Domysł bardzo prawdopodobny. Ale z czego pan to wnioskuje?
— Rzecz całkiem prosta. Młody człowiek został napadnięty w czasie podróży przez Gran Chaco, obrabowany i wzięty do niewoli, gdyż czerwonoskórzy spodziewali się zań znacznego okupu od Desierta. A wia-