Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   179   —

między sobą jesteśmy w dalszym ciągu na „ty“, gdyż daje to dowód ścisłej pomiędzy nami przyjaźni.
— Zastosuję się do tego chętnie. Cóż pan teraz myśli o sendadorze? Czy przybędzie on tu naprawdę?
— Przybędzie.
— A ja niebardzo w to wierzę. Jest to przecie niemożliwe, aby w tak krótkim czasie odbył drogę do Palmar i należał do wyprawy przeciw Tobasom.
— Istotnie. Kto wie zresztą, jakie zamiary roją się w jego głowie.
— Co jednak mógł mieć do roboty z Ariponesami, skoro wezwał w to samo miejsce Mbocovisów?
— Być może, iż z Ariponesami spotkał się przypadkowo, a będąc z nimi w dobrych stosunkach, wyzyskał sposobność do swoich celów. Że zaś nie należą oni do jego ścisłych sprzymierzeńców, dowodzi tego chociażby okoliczność pogodzenia się ich z osadnikami.
— Sądzi pan, że spotkanie jego z tym Indyaninem, od którego otrzymał nóż, było przypadkowe?
— Takie jest moje mniemanie. Mbocovisowie wysłali tego człowieka w celu zbadania okolicy i dowiedzenia się, czy przybył tu sendador. Spotkali się więc przypadkowo, poczem Indyanin wrócił do swego oddziału, a sendador, przybiwszy do pnia wiadomą kartkę, wskazał nam w niej drogę przez step, nie planując wcale napadu na nas. Nieszczęście chciało, że Gomarra zachowaniem się swojem popsuł nam plany całkowicie.
Długo jeszcze rozmawialiśmy ze sobą, roztrząsając wszelkie szczegóły naszych przygód, aż wreszcie spostrzegliśmy zbliżającego się ku nam „zięcia“, który już zdaleka dawał znak milczenia i skinął na nas, abyśmy szli za nim.
Plan mój dążył do jednego celu, a mianowicie do schwytania sendadora; dlatego postanowiłem nie cofnąć się przed niczem i dążyłem dotychczas śmiało do celu przez wszystkie niebezpieczeństwa. Takiego jednak niepokoju, jaki szarpał mymi nerwami w tej chwili, dawno już nie zaznawałem. Zbliżyliśmy się do miejsca, gdzie