Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   176   —

— A zatem zgoda — rzekł Pena.
— Zgoda, i możesz pan teraz powiedzieć, gdzie się znajdują pieniądze.
— Pieniądze Desierta są na wyspie. Jeżeli pan mianowicie...
— Przestań! — przerwałem mu nagle.
— Nie wolno ci teraz już dawać co do tego wskazówki. Sennor Arbolo dowie się o tem dopiero wówczas, gdy stary Desierto będzie w naszych rękach.
Yerno rzucił na mnie złośliwe spojrzenie, ale udałem, że tego nie widzę. Natychmiast jednak, zapanowawszy nad sobą, rzekł:
— Sennor Tocaro, widzę, iż nie ze wszystkiem pan mi jeszcze dowierzasz. Czemu zabraniasz mówić towarzyszowi?
— Bo nie jestem przyzwyczajony kłaść pieniędzy na stół, dopóki nie mam towaru w garści.
— Jak widzę, jesteś pan bardzo przezorny.
— I nic dziwnego. Przecie nie znam pana jeszcze; nie mam żadnego dowodu, czy to, co mi pan mówisz, jest prawdą; wreszcie nie mam pojęcia, jak nas przyjmą Mbocovisowie. Wobec tego wszystkiego musimy we własnym interesie milczeć o tych pieniądzach tak długo, aż przekonamy się, że nie zamierzacie nas okpić.
— No, zresztą niema się o co sprzeczać. Jestem pewny, że pieniądze będą moje jeszcze dzisiejszej nocy. Muszę jednak wyprzedzić Chiriguanosów i napaść na wieś, zanim oni pojawią się tutaj.
— Jak to pan myślisz uczynić?
— Pomówimy o tem później, i mam nadzieję, że, gdy zwołam radę wojenną, nie odmówicie mi panowie cennych swych wskazówek. Znacie panowie rozkład wsi?
— Doskonale.
— Wobec tego jestem z góry pewny powodzenia.
— A gdyby nadeszli Chiriguanosowie i odebrali nam łupy?