Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   10   —

trwożył. Zapytuję o to i owo jedynie dlatego, że mam zwyczaj zawczasu dowiadywać się o stosunkach w kraju, do którego zamierzam się udać. Powiedzcie mi jeszcze, jak się wasi współplemieńcy zachowają, gdy się dowiedzą o przybyciu białych?
— Napadną na nich.
— I będą usiłowali wymordować?
— Prawdopodobnie, a zwłaszcza mężczyzn; kobiety odprzedamy potem za okup.
— I wy będziecie współdziałali temu?
— Jestem Indyaninem i jako taki muszę postępować solidarnie z mymi współbraćmi.
— To znaczy, że przyłożycie rękę do zbrodni...
— A biali czy będą sobie pod tym względem czynili skrupuły, gdy wypadnie strzelać do nas? Dlaczego pan nam jedynie czyni zarzut zbrodni?
— Jeżeli macie takie zamiary, to właściwie nie powinienem was stąd puścić.
— Pan tego nie uczyni. Proszę wziąć pod uwagę, że wobec kogo innego nie byłbym tak otwarty i tylko jedynie przed panem wygadałem się z najgłębszych naszych tajemnic. Czyż za tę szczerość miałby pan odpłacić mi zdradą?
— Nie uczynię tego, ale proszę pamiętać, że od tej chwili jestem waszym przeciwnikiem. Dybiecie na życie białych, a moim obowiązkiem jest przeszkodzić temu.
— Byłyby to próżne zabiegi, sennor.
— Niekoniecznie. Wy ostrzeżcie swoich, a ja ostrzegę białych. Osobiście jednak możemy zostać przyjaciółmi.
— O, w takich okolicznościach kto wie, czy nie staniemy naprzeciw siebie, jako dwaj śmiertelni wrogowie. Niech się pan jednak pomimo to nie obawia niczego z mej strony. Uczynię wszystko, aby pan nie zaznał żadnej krzywdy; możemy nawet zawrzeć ze sobą braterską ugodę.
— Zgoda! Oto moja ręka.