Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   173   —

nicie! Spotkawszy mię tutaj, wygraliście wielki los, i spodziewam się, że za moją radę będziecie mi wdzięczni.
— Rozumie się, że nie zaniedbamy tego obowiązku.
Przez dłuższy czas następnie szliśmy w milczeniu ze względu na uciążliwą, męczącą drogę, jaką przebywaliśmy, i dopiero, gdyśmy wyszli na wolny step, zagadnął nas Yerno:
— A teraz, skoro wiecie, jak się nazywam i kto jestem, możecie nawzajem wymienić mi swoje nazwiska.
— Nazywam się Escoba — rzekł Pena.
— A ja Tocaro — dodałem.
— Jesteśmy obaj yerbaterami.
— W jaki sposób dostaliście się w ręce Desierta? Czy znaliście go przedtem?
— Nie — odparł Pena. — Przyszliśmy tu z gór, gdzieśmy dokonali odkrycia, które uczyni nas bogaczami.
— Co? — przerwał mu szybko Yerno. — Przecie nie odkryliście terenów z yerbą? chyba coś ważniejszego?
— Rozumie się. Trafiliśmy w górach na żyłę złota.
— Do dyabła! wcale niezłe odkrycie!
— Zabraliśmy stamtąd trochę kruszcu, a resztę przykryliśmy starannie, aby potem wrócić i eksploatować dalej, bo przecie odrazu nie można było wziąć wszystkiego ze sobą... Po drodze zbłądziliśmy do Tobasów, no i...
— To było bardzo głupio z waszej strony.
— Przyznaję, ale niestety, poniewczasie. Zdawało się nam, że Desierto nie sięgnie po nasze mienie; wedle opowiadań, zasłyszanych po drodze, miał to być bardzo uczciwy człowiek.
— A to dopiero łatwowierni z was ludzie! No, ale proszę mówić dalej, słucham...
— Tobasowie zabrali nas do swojej osady, i stary przyjął nas dosyć gościnnie. Gdy się jednak dowiedział, że mamy przy sobie złoto, kazał nas zrewidować i obrabował doszczętnie. Nawet dość przyzwoite jeszcze ubrania ściągnięto z nas i wtrącono do ciemnicy, gdzie