Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   158   —

— Z bardzo prostej przyczyny, a mianowicie, że tutaj przybędą oni odrazu całą bandą, podczas gdy na wyspę muszą się przeprawiać po kilku, to jest może się ich naraz dostać tam zaledwie tylu, ilu zmieści jedna łódka. A z garstką przecie łatwiej wam będzie dać sobie radę, niż z całym oddziałem.
— Kto jednak zmusi ich i jakim sposobem do przeprawienia się na wyspę, gdzie przecie nie mają żadnego interesu?
— Powiem im, że się pan tam ukrywasz. Ponieważ zaś głównym ich zamiarem jest wyszukać pana i zabrać jego skarby, więc...
— Jakto? pan chciałbyś się z nimi rozmówić?
— Rozumie się, jeżeli oczywiście chcemy schwytać „zięcia“, a nie mieć na sumieniu śmierci wielu ludzi. Bo gdybyśmy ich oczekiwali tutaj, we wsi, musiałoby przyjść do zbrojnego starcia, i krew polałaby się nietylko po jednej, ale i po drugiej stronie.
— Ja pana wcale nie rozumiem. Jak to pan masz z nimi rozmawiać?
— Proszę więc posłuchać. Powiem im, gdy tu nadejdą, że właśnie przed chwilą wrócił z pola bitwy posłaniec z oznajmieniem o strasznej klęsce waszego plemienia... że wszyscy wasi zginęli, a zwycięscy Chiriguanosowie ciągną teraz na zdobycie waszych siedzib, wobec czego skryliście się na wyspę. My obaj z Peną jesteśmy cascarillerosami. Zbłądziwszy do was, zostaliśmy schwytani i obrabowani ze wszystkiego. Groziła nam nawet śmierć, ale wskutek popłochu waszego rzeczy wzięły inny obrót. Puszczono nas mianowicie, ale nie oddano zabranych rzeczy, wobec czego pragniemy zemścić się za wyrządzoną nam krzywdę.
— A!... zaczynam pojmować... Pan chce opowiedzieć taką bajkę naszym nieprzyjaciołom?
— Tak jest. A wy oczywiście musicie zastosować się do tego, to znaczy: opuścić wieś i przenieść się na wyspę. Bo Mbocovisowie zechcą się chyba przekonać na własne oczy o prawdziwości mego opowiadania