Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   157   —

rych wrażliwość jest prawdziwem przekleństwem rasy białej. Zauważyłem, że stary niecierpliwił się, nie jadł prawie nic i wreszcie oświadczył, że czas, abyśmy zło żyli naradę wojenną. Wobec tego mieszkańcy osady usunęli się natychmiast, a stary rzekł do mnie:
— Widziałeś pan już wszystko, co może być przydatne dla zoryentowania się w obecnej niebezpiecznej dla nas chwili, i mam nadzieję, że pomysłowość pańska przyniesie nam sposób ratunku.
— Owszem — odrzekłem. — Nieprzyjaciele wpadną nam w ręce, jak w pułapkę, bez jednego wystrzału i bez rozlewu krwi.
— Ależ, panie! ja bardzo cenię pańskie słowa, ale... wybaczy pan... czy nie jesteś pan zbyt pewnym siebie?
— Zaręczam panu, że plan mój udać się nam musi, i tylko trzeba, abyś się pan na wykonanie go zgodził.
— Ja? — zapytał zagadnięty. — Ależ rozumie się, że jestem gotów na wszystko.
— Nawet i wtedy, gdyby to było trudne i niebezpieczne do wykonania zadanie?
— Ii!... w tym kraju nie brak przecie niebezpieczeństw na każdym kroku. Przypuszczam zresztą, że pan nie wyślesz mię nigdzie samego i będziesz ze mną, a w takim razie z góry zgadzam się na wszystko. Cóż więc będzie do roboty? Proszę objaśnić nam rzecz dokładnie.
— Otóż trzeba tylko, abyś się pan udał ze swoimi ludźmi na wyspę kościelną i zaczaił się tam na brzegu pod drzewami, a ja już tam dostawię wam nieprzyjaciół... na raty, to jest po kilku. Pena będzie mi pomagał, a wy tylko będziecie odbierali transporty... i nic więcej.
Stary popatrzył na mnie, jak na waryata, i wzruszywszy ramionami, rzekł:
— Jakto? Mbocovisowie daliby się tak łatwo zaciągnąć w pułapkę? I dlaczego pułapka ta ma być właśnie na wyspie, a nie tutaj?