Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   152   —

Otóż tę połowę trzeba będzie wystrzelać, a z drugą pójdzie już nam łatwo, jako z równą siłą.
— O, nie! Byłoby to właśnie nieroztropne. W walce z zatrutemi strzałami i takimiż nożami mogliby niechcący wymordować swoich; o to przecie w takich warunkach nietrudno.
— No, to w takim razie nie pozostaje nic innego, tylko osaczyć ich wokół i poprostu wystrzelać.
— A jakże pan ich osaczy, mając do rozporządzenia tylko trzydziestu ludzi?
— Są przecie dziewczęta, które podobno umieją wybornie strzelać...
— Walka kobiet przeciw mężczyznom... to przecie zabawne! bardzo zabawne!...
— A więc niech będzie tak: otoczymy ich dookoła i zaczekamy do rana, a potem...
— A potem oni, mając doskonałe ukrycie w krzakach, będą strzelali do nas zupełnie bezkarnie i mogą nas wymordować co do jednego.
Stary na te słowa zerwał się, wybiegł z altanki, przeszedł się kilkakrotnie ścieżką tam i z powrotem i ozwał się wreszcie:
— Do bani olejowej z pańskiem gadaniem! Tak źle i tak niedobrze... Cóż u licha począć? Niechże pan radzi, jak ma być nareszcie!...
— Nie moja wina, że nie posiadasz pan zdolności wojennych — odparłem. — Tu trzeba dobrze obmyślić cały plan, a przedewszystkiem wziąć pod uwagę, że „zięcia“ musimy dostać żywcem do niewoli. Mój plan polegałby na tem, abyśmy mogli tych ludzi unieszkodliwić bez rozlewu krwi, to jest ująć ich wszystkich, ku czemu potrzebny jest bezwarunkowo spryt.
— To niemożliwe.
— Proszę mię zapoznać z terenem, a może da się coś obmyślić.
— Owszem, pokażę panu całą naszą osadę, ale wątpię już z góry, byś pan znalazł odpowiednie warunki do wykonania swego niemożliwego planu. Prze-