Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   6   —

i konie wypocząć, i ludzie jeszcze są pomęczeni. A wreszcie, wybierając się do Gran Chaco, trzeba zaopatrzyć się w żywność i amunicyę.
— To prawda. Ale dwie osoby nie potrzebują wiele. Skoro więc pan nie chce jechać przede dniem, to wybiorę się sam.
— A jak się przeprawicie przez Paranę?
— Jak? Nadpłynie przecie jaka tratwa lub łódź albo okręt i przewiezie nas.
— Ale zanim nadpłynie, może zbiec cały dzień lub nawet więcej. Czyżby nie lepiej było poprosić dowódzcy załogi, aby nam pożyczył łodzi? Pomówię z nim o tem, ale nie teraz, gdyż przecie budzić go w nocy nie mogę.
— Prawda! Że też pan ma na wszystko gotowy argument, skoro tylko chce kogo przekonać. Gdybyśmy mieli łodzie, możnaby łatwo ominąć bagna z tamtej strony rzeki, gdyż znam zatokę, która wciska się daleko w głąb lądu aż do suchego gruntu. Zaczekam więc ostatecznie, według pańskiej rady, ale pod warunkiem, że pan pojedzie aż na miejsce z nami.
— Stanowczo ja i moi towarzysze pojedziemy z wami, bo musimy odnaleźć sendadora. Czy jednak dalsza droga nie będzie zbyt uciążliwa?
— O, nie! Wprawdzie w okolicach dopływów Parany są bagna, ale można je łatwo ominąć, jeżeli się zna te strony. Nie brak też tam wielkich a gęstych lasów. Ale najwięcej będzie wydm piasczystych i równin stepowych, urozmaiconych kępami drzewostanów. Na dalszą tę drogę jednak radziłbym panu poprosić na przewodnika mego wuja, Gomarrę, oczywiście tylko na tak długo, dopóki nie znajdziecie sendadora, który już poprowadzi was dalej przez całe Gran Chaco. A przewodnictwo jego jest dla was niezbędne, bo nawet pojęcia nie macie, jak wiele niebezpieczeństw mogłoby was spotkać, gdybyście jechali sami, zwłaszcza, że należycie do rasy białej, więc niektóre z niebezpieczeństw owych i tak mogą wam dać się we znaki.