Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   126   —

— Jeśli tak, to ostrzegam pana, bo właśnie o panu Mbocovisowie mówili.
— Dobrze. Chcę w to wierzyć, bo ze strony Mbocovisów można się tego spodziewać. Ale nie mogę wam za waszą przysługę odpłacić się wdzięcznością, tak samo, jak nie może być wdzięczną kura lisowi za to, że ją ostrzega przed tchórzem...
— Sennor! chciej nareszcie liczyć się ze słowami! — rzekłem z groźbą w głosie.
— Oburzenie swoje możesz pan zachować przy sobie — rzekł. — Wiem dobrze, co mówię. Być może, że poszedłbym na waszą przynętę, gdybym nie miał poza sobą doświadczenia. Już raz zastawiono na mnie podobną pułapkę, powtórnie więc podejść się nie dam.
— Skądże to panu przyszło — rzekłem, — że śmiesz ubliżać nieznanemu człowiekowi dlatego jedynie, że jakiś łotr pana oszukał? Czy pan rozumiesz to, że postępowanie jego jest wysoce niesprawiedliwe? czyż zresztą nie byłoby mądrzej i roztropniej wybadać przedewszystkiem tych, którzy pana ostrzegają, zanim się ich posądzi o łajdactwo.
— To zbyteczne. Widzę was tutaj, i to wystarcza, abym osądził, co zacz jesteście.
— Do stu dyabłów! — wyrwał się Pena, — dziwne jest pańskie traktowanie tak poważnej sprawy.
— Ale zupełnie słuszne — odrzekł stary. — Znam ludzi dobrze i nigdy się nie mylę w swych sądach o nich. Powtarzam wam jeszcze raz, że jesteście moimi więźniami i macie zaraz złożyć broń.
— Ani mi się śni! — odburknął Pena stanowczo.
— A pan? — rzekł do mnie z groźbą w spojrzeniu stary Desiérto.
— I ja również jej nie złożę — odpowiedziałem, urażony do ostateczności pychą, surowością i obraźliwym tonem mowy starego dziwaka.
I gdyby nie to właśnie jego względem nas zachowanie się, nie wahałbym się zapewne oddać broni, gdyż ostrzeżenie moje oparte było na prawdzie i do-