Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   115   —

— To bardzo możliwe. Zdarzało się już nieraz, że przybysze europejscy byli naczelnikami szczepów indyjskich. Jeśli tak jest i w tym wypadku, to należałoby nam ostrzedz go przed niebezpieczeństwem.
— Otóż i ja tak myślę.
— Niech czerwonoskóre bandy tłuką się między sobą; niewiele mię to obchodzi. Ale skoro idzie o białego, to obowiązkiem naszym jest przyjść mu z pomocą. Pytanie tylko, czy znajdziemy tam drogę?
— Owszem, znajdziemy, zawdzięczając to „zięciowi“, który opisał ją dość dokładnie w rozmowie z naczelnikiem.
— A o sobie nie wspominał nic?
— Ani słowa.
— I o tym, który jest jego teściem?
— Teściem? Ach, prawda!... teraz dopiero sobie przypominam... „Trujący“ pytał go, gdzie się teraz obraca suegro[1], a on odpowiedział, że suegro wybrał się na wschód, gdzie ma na widoku znakomity łup.
— Czy nie wspominał, kiedy wróci ów suegro?
— Owszem. Ma on przybyć lada dzień, ale napewno nie wiadomo, kiedy; zależeć to będzie od przebiegu sprawy z jakimiś białymi, którzy żeglowali na Paranie.
— Ano! — krzyknąłem uradowany, — i mówi mi pan o tem dopiero teraz? Toż to niewątpliwie... no, kto?... proszę zgadnąć...
— Do stu katów! nie mam pojęcia.
— Ów suegro był nietylko na Paranie, ale może nawet trochę dalej, na bocznym jej dopływie...
— Może sendador? — zapytał zdziwiony Pena, przystając nagle.
— Ależ nieinaczej, przyjacielu!

— No! myli się pan stanowczo. Przyszło to panu do głowy jedynie dlatego, że w ostatnich czasach ciągle mieliśmy do czynienia z tym opryszkiem.

  1. Teść.