Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   3   —

Wrócił on do kwatery późnym wieczorem i zbudził mię, aby się ze mną ostatecznie pożegnać i podziękować za wszystko, co dla niego uczyniłem.
— Gdzież chcecie jechać?
— Do swojej ojczyzny. Dowiedziałem się, że moim współrodakom grozi wypędzenie z siedzib, więc muszę ich zawczasu ostrzec.
— Gdzież znajdują się wasze zagrody?
— Po tamtej stronie Parany, między Rio Selado a Rio Vivoras.
— O ile wiem, są tam osady, stojące teraz pustką?
— Owszem, są. Przed wieloma laty osiedlili się tam biali. Ale że się względem nas zachowywali nieprzyjaźnie, więc... zrozumie pan... trudno im było się ostać na trwałe, i wynieśli się wkońcu, a z domów ich wkrótce zostały gruzy. Teraz znowuż przybyli tam jacyś obcy i chcą wypędzić cały nasz szczep z tamtych stron. Czyż więc wobec tego mamy siedzieć z założonemi rękoma i dać się wyprzeć bez bronienia się?
— Czegóż ci ludzie tam szukają? Jest przecie dosyć ziemi w pobliżu, i to o wiele urodzajniejszej, a nawet w dogodniejszych będącej warunkach. Czyżby im bardziej podobała się ta dzika okolica, należąca do osławionego Gran Chaco?
— Nam się też to dziwnem wydaje. Mogliby przecie zostawić nas w spokoju, skoro nie brak miejsca gdzieindziej.
— Skądże ci ludzie przyszli?

— Częścią od Buenos Ayres, a częścią z Corrientes. Prowadzi ich podobno jakiś inżynier z Ameryki Północnej, pełnomocnik pewnego bogatego bankiera w Buenos Ayres. Inżynier ów zamierza pogłębić koryto Rio Salado w celach żeglugi. Gdyby im się to udało, zamierzają zabrać się do wycinania nieprzebytych lasów po lewej stronie rzeki i spławiania po niej drzewa, jak niemniej zbierania w głębi puszcz yerba-mate[1]

  1. Herbata paragwajska.