Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   103   —

trzeba. I tak: gdyby trop był wcześniejszy, niż z przed dwóch godzin, to prosiłbym pana, abyś się ukrył dobrze w trawie, bo mamy do czynienia z Indyanami.
— Z Indyanami? Poznaje to pan po źdźbłach?
— Proszę. Czy wiesz pan, jaka jest różnica co do obuwia białych, którzy trudnią się tutaj zbieraniem kory, a Indyan z Gran Chaco?
— Oczywiście, pierwsi noszą zawsze obuwie, drudzy zaś chodzą stale boso.
— Otóż ludzie, którzy szli tędy, byli boso, gdyż te źdźbła zostały zerwane palcami u nóg...
— A, tak? Czyż nie mogły być one zerwane butami?
— Mogły, ale w takim razie nie byłyby spłaszczone. Proszę popatrzyć na to źdźbło naprzykład. Jest całkiem płaskie i skręcone w łuk, co każe się domyślać, że było ono między palcami, spłaszczyło się, urwało i skrzywiło w jedną stronę. Jest to najlepszy dowód, że ludzie, idący tędy nie mieli wcale obuwia, a więc zaliczyć ich muszę do Indyan.
— Jabym nigdy nie był przyszedł do takiego wniosku... Ale z czego pan wnioskuje o ilości ludzi i o czasie?
— Znowu rzecz prosta i łatwa. Gdyby szło tędy tylko dziesięciu ludzi boso, to ścieżka nie byłaby aż tak wybita, że trawa wgnieciona została gdzieniegdzie w ziemię. Co do czasu zaś, to wnioskuję o nim z tego, w jakim stopniu zwiędłe są zerwane źdźbła trawy. Oczywiście na minuty obliczyć się to nie da, ale w przybliżeniu mogę tu śmiało obstawać przy dwu godzinach.
— Ale w jakim zamiarze Indyanie ciągnęli tędy, tego pan już stanowczo nie może wiedzieć.
— I to wiem, sennor Pena. Ludzie ci nie nieśli żadnego ciężaru; stąd wniosek, że szli nie w zamiarach handlowych, a więc chyba musi to być jakaś wycieczka wojenna.
— Zadziwia mię pan... Cóż więc uczynimy wobec tego? Ominiemy ich, czy też nie?