Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   86   —

— No, tak, mam nóż; pożyczyłem go sobie u Indyanina, którego spotkałem przypadkowo...
— Ten Indyanin znajduje się jeszcze teraz niedaleko pana, i nietylko on, ale znaczniejsza ich liczba...
Znowu mruknął coś niewyraźnie, zdetonowany nieco, poczem dodał głośno:
— Tak, panie. Natknąłem się przypadkowo na pewien szczep Indyan, zaprzyjaźniony ze mną, i ten mi towarzyszy. Jeżeli pan i pańscy towarzysze zachowacie się względem nich przyjaźnie, to i oni obejdą się z wami po przyjacielsku; w przeciwnym razie biada wam!
— Dużo ich jest?
— Dowie się pan dopiero wówczas, gdy się przekonam, że jestem wśród was bezpieczny.
— Dobrze. Nie nalegam i mam nadzieję, że będziesz pan postępował względem nas otwarcie, uczciwie i bez żadnego podstępu, co może wyjść na dobre obu stronom.
— O! — zaśmiał się półgłosem, — co się tyczy uczciwości, to... to jabym raczej powiedział, że kieruję się więcej roztropnością. Popełniłem wielki błąd i spostrzegłem się zapóźno. Gomez opowiedział mi... Ale czy jest on z wami?
— Nie, został u swoich.
— No, tak. Otóż Gomez opowiedział mi wiele rzeczy o panu, z czego wnoszę, że jesteś pan niezwykle przebiegły, a ponieważ najdrobniejszy szczegół uwagi pańskiej nie uchodzi, więc nie dasz się w żadnym razie podejść lub oszukać. Czy naprzykład zastanawiałeś się pan, w jaki sposób przymocowaną była do drzewa moja kartka?
— Oczywiście zauważyłem to i wywnioskowałem, że miałeś pan wielki nóż, który musiałeś od kogoś dostać.
— I co potem?
— Potem wróciłem za pańskimi śladami i wpadłem istotnie na trop tego „kogoś“, a właściwie, wno-