Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   85   —

— A więc tylko na razie? Znaczy to, że przy najbliższe] sposobności, później, gotów jest porwać się na mnie...
— Dopóki ja jestem z panem, zabezpieczenie pańskiej osoby należy do mego obowiązku.
— Wierzę panu na słowo i przekonam się sam wkrótce, co sądzić o tamtych. Czy wiedzą, w jaki sposób zbiegłem?
— Powiedziałem im wszystko.
— Bardzo źle pan postąpił dla siebie samego.
— Wiem o tem. Gomarra w napadzie szału strzelił do mnie.
— Do stu dyabłów! I zranił pana?
— Na szczęście nie. Zaraz też dałem mu taką nauczkę, że mu się odechce na przyszłość nastawać na mnie.
— A więc groziła panu śmierć! No, no! Jesteś pan dla swoich wrogów ogromnie niebezpiecznym człowiekiem. Ale wiem doskonale, że potrafisz pan dotrzymać danego słowa. Jeżeli pan odcyfrujesz moje dokumenty, to będziesz ze mnie zadowolony. A... a... kartkę moją znaleźliście?
— Owszem.
— Cóż na to wszystko towarzysze?
— Nie radzili z początku zapuszczać się w okolicę za pańskimi śladami ze względu na mogące grozić nam niebezpieczeństwo.
— Od kogo?
— Jakto „od kogo“? A nużby pan dotrzymywał słowa jedynie w tym celu, aby się uwolnić od niebezpiecznych wrogów?
— W jakiż sposób mógłbym to uczynić? Broń moją przecie zatrzymaliście.
— Ba, ale pan mimo to jesteś uzbrojony. Naprzykład ten nóż za pasem... Skąd go pan dostałeś?
Sendador zaciął się w pierwszej chwili; widocznie pytanie to zaskoczyło go niespodzianie. Po chwili jednak rzekł: