Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie, że zabroniłbym ci tego; jestem wojownikiem — rzekł Arab pogardliwie. — Zmuszę cię, abyś wpuścił na pokład mnie i moich ludzi celem przeszukania okrętu.
— Dlaczego budzę w tobie podejrzenia?
— Szukamy jeńców, którzy uciekli z Harraru. Opierasz się wpuszczeniu nas na pokład, a to już starczy za dowód, że jeńcy ukryli się na pokładzie twego okrętu.
— Niema ich tutaj. To zupełnie wykluczone, przybywam bowiem z północy i nie byłem jeszcze na waszem wybrzeżu.
— Tak twierdzisz, ale nie wierzę ci. Przymocuję twój okręt do swego zapomocą sznura i dostawię do Zeyli. Niech go przeszuka gubernator.
Była to jawna groźba; kapitan odpowiedział:
— Mam wrażenie, że Bóg ci pomieszał rozum. Chcesz mnie zmusić, abym przyjął twoją linę na pokład? śmieję się z tego.
— Śmiej się, śmiej; śmiech ten zmieni się wkrótce w płacz. Rozkazuję ci, byś przyjął na pokład moich ludzi, którzy przyniosą ze sobą linę.
Kapitan zaczął się namyślać. Jak każdy europejski marynarz, był amatorem dobrych konceptów. Teraz nadarzała się po temu sposobność i dlatego rzekł po chwili, rozejrzawszy się chytrze po swoich marynarzach.
— Dobrze, zgadzam się, aby ludzie twoi weszli na pokład i wzięli okręt na linę.
Na rozkaz Araba, wsiadło trzech jego ludzi do szalupy; po chwili dotarli do brygu i umieścili linę na

75