Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każmy posłuszeństwo. Ciekaw jestem, czego od nas zażąda. Opuszczajcie żagle, chłopcy!
Rozkaz spełniono; bryg nie płynął już z wiatrem, a zatoczył łuk. Statek arabski wykonał taki sam obrót i znalazł się tuż u jego boku. Na pokładzie stało około piętnastu uzbrojonych Arabów. Dowódca zapytał donośnym głosem:
— Jak się nazywa wasz statek?
— „Syrena“ — powtórzył tłumacz za kapitanem.
— Skąd płynie?
— Z Kolonji.
— Gdzież to jest?
— W Niemczech.
— Musi to być mały, nędzny kraik; nie znam go — rzekł Arab wyniośle. — Co macie na pokładzie?
— Towary.
— A pasażerów?
— Nie.
— Nie wieziecie zbiegłych niewolników?
— Nie.
— Przyjdę na wasz statek, by się dowiedzieć, czy mówicie prawdę.
Tego było już kapitanowi za wiele. Kazał zapytać:
— Kimże ty jesteś?
— Jestem kapitanem sułtana z Zeyli.
— W Zeyli rządzi gubernator, a nie sułtan. Nie będę słuchać ani jego, ani jego lokaja.
— A więc sprzeciwiasz się przeszukaniu statku?
— Sprzeciwiam się, nie masz bowiem prawa. Raczej mnie ono przysługuje. To ty musiałbyś być powolny, gdybym chciał wejść na twój okręt.

74