Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziobie. Zachowywali się przytem jak władcy statku; po jakimś czasie dali znać, że statek może ruszyć.
— A to półgłówki! — rzekł z uśmiechem sternik. — Przecież lina za słaoa, by nas na niej mogli ciągnąć! Pęknie, ani chybi.
— Słusznie. Ale jest wystarczająco silna na to, abyśmy mogli ich ciągnąć. — rzekł kapitan.
Statek arabski podniósł żagiel i zwrócił się na południe. Wiatr zaczął dąć w płótno. Lina napięła się mocno; w każdej chwili trzeba było liczyć, że pęknie. Kapitan brygu rozkazał:
— Hola, podnieść żagiel! Musimy im pomóc.
W kilka minut potem bryg płynął już pełną szybkością, a ponieważ płynął szybciej aniżeli statek arabski, musiał więc na niego najechać. Niemiec zwrócił się przez tłumacza do obecnych na pokładzie trzech Arabów:
— Powiedzcie swoim, aby żeglowali prędko, inaczej potopię ich!
Potrząsnęli przecząco głową; nie mieli odwagi rozkazywać zwierzchnikowi. On tymczasem, na widok grożącego niebezpieczeństwa zawołał:
— Płyńcie wolniej, łotry! Czy nie widzicie, że możecie na nas najechać?
— Płyn sam szybciej, ośle! — odparł kapitan. — Nie zabieraj się do statków, których nie masz siły ciągnąć.
Jeszcze kilka chwil, a spotkanie nastąpiłoby bezwątpienia. Kapitan sam ujął ster w ręce, aby zmienić nieco kierunek.
— Nie potrącę ich, ale dam im dobrą nauczkę, —

76