Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce wychylać się zaczęło na wschodzie z za morza. Po krótkiem śniadaniu ukryto zbiegów i zbudzono mahometan. Ocknięci z narkotycznego snu, przeciągali się czas jakiś i ziewali, poczem poprosili o kawę. Podczas śniadania kapitan niby przypadkowo przeszedł obok namiotu sułtana. Władca zapytał:
— Czy będziemy dziś równie wolno żeglować, jak wczoraj?
— Być może.
— W takim razie nigdy nie schwytasz tych łotrów. Zawiedliśmy się na tobie.
— Masz rację, ale pod innym względem, aniżeli sądzisz. Wy śpicie, a ja pracuję. Złapałem zbiegów dziś w nocy.
Allah il Allah! Dziś w nocy?
— Tak. Nie brak nikogo, nawet niewolnicy. Ba, w towarzystwie tem jest również Somali, który uciekł z Abisyńczykiem.
— Na Allaha! Rozprawię ja się z nimi! Muszę wszystkich widzieć natychmiast, wszystkich, natychmiast! Słyszysz? Gdzie są, gdzie?
— Na brzegu. Każę spuścić dla was łódź. Weź ze sobą cały swój orszak. — Zkolei zwrócił się do gubernatora: — Ponieważ jestem zadowolony i otrzymałem satysfakcję, zwracam ci pismo przepraszające.
Słowa te ożywiły sułtana i gubernatora. Zaczęli biegać po statku, dawać swoim ludziom najsprzeczniejsze rozkazy; nie zauważyli wcale, co się działo na pokładzie. Łódź ich została mianowicie odciągnięta wtył

137