Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiem ci. Mój mąż opisał pueblo w tym celu, aby zwabić was tam w razie, gdyby pierwotny plan się nie udał.
— Nie trzeba nas było zwabiać, bo i tak jesteśmy zdecydowani za wszelką cenę zwiedzić pueblo.
— Zginęlibyście, gdybym wam teraz nie zdradziła tajemnicy. Ponieważ was tutaj nie schwytano, więc wszyscy nasi, którzy tu byli w nocy, wrócą do puebla i pozostawią za sobą wyraźne ślady, abyście łatwo znaleźli drogę. Prowadzi ona do doliny Flujo blanco, przez rzekę, a następnie biegnie lewym brzegiem, aż dolina zwęża się do tego stopnia, że wzdłuż wybrzeża może jechać tylko jeden człowiek. W tem właśnie miejscu jest otwór w skałach — wąska dróżka prowadzi tędy do puebla. Z obu stron wznoszą się niedostępne skały. Tu właśnie chcą was wciągnąć. Połowa naszych ludzi oczekuje w tej cieśninie, druga zaś połowa schowała się w kryjówce przydrożnej. Przepuści was, a potem pójdzie za wami. Będziecie wzięci w dwa ognie.
— Nienajgorszy plan. Wąziutki wąwóz, w którym moglibyśmy jechać tylko gęsiego, z prawej i lewej strony skaliste ściany, a zprzodu i ztyłu wrogowie.
— Tak, sennor! Plan ten obmyślił stary.
— Jak powiedziałem, nieźle. Ale nie spostrzegł jednego lub więcej błędów, bo gdybyś nas nawet nie ostrzegła, nie wpadlibyśmy w pułapkę. Ten stary nas nie oszuka. Jeśliby chciał schwytać, musiałby poczy-