Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazano nam wejść na wierzchołek góry, wypatrywać was i zaprosić do naszego domu. Skoro przyszliście, mimo niepogody musiałam jechać do Flujo blanco, aby zawiadomić sennorów. Przybyli ze wszystkimi wojownikami.
— Czy nie mogłaś nas ostrzec?
— Nie. Czyż nie uważałam was za złoczyńców? Ale gdy zwróciłeś się do mnie tak przyjaźnie, zrozumiałam, że nas oszukano. A teraz obdarowaliście mnie szczodrze. Chciałabym się wywdzięczyć...
— Możesz się wywdzięczyć, udzielając wskazówek, o które cię poprosimy.
— Pytaj tylko, sonnor! Chętnie będę odpowiadała.
— Ufam ci, bo masz dobre i uczciwe wejrzenie. Twój mąż opisał nam wczoraj drogę do puebla. Czy myślisz, że nas nie oszukał?
— Nie. Ojciec białego sennora zalecił mówić prawdę.
— Ale wszak usiłowano nas pojmać w tym domku!
— Gdyby się ten plan nie powiódł, chciano na was zastawić potrzask.
— Czy wiesz jaki?
— Tak. Wiedzieliśmy o wszystkiem. Cieszono się powszechnie, gdyż chciano wywrzeć na was zemstę za dawne sprawy.
— Mam nadzieję, że opowiesz nam szczegółowo o tej drugiej zasadzce!