Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ciemne, podobne do muchmalu[1].
— Kocha cię, sihdi?
— Niemniej, niż ja ją kocham.
— Nie radziłbym jej, aby było inaczej! W przeciwnym razie nie wpuściłbym jej do swego duaru! Powiedz mi, sihdi, ona chyba ma także duszę?
— Taką samą, jak twoja Hanneh.
— Biedny mój sihdi! W takim razie ma zapewne własny sąd, własne... zdanie?...
— Oczywiście. Powinna je mieć.
— A więc miewasz rację... tylko wtedy, kiedy ona ją ma?
— Nie.
Allah jarhamkum! — Niechaj Allah zlituje się nad tobą! Więc oboje nie macie racji?
— O nie!
— Nie rozumiem, sihdi! Od chwili, kiedy kobiety pos adły dusze, choćby...

— Daj spokój, Halefie! — przerwałem. — Gdyby istniała kobieta bez duszy, dla mężczyzny lepiej byłoby nie spotkać jej wcale. Wierzaj mi!

  1. Aksamit.
122