Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

służy, lecz o sobie. Pomagam temu, kto mi najlepiej płaci. Tylko Juarezowi nie chcę służyć. To jego wina, że jeden z moich planów życiowych spełzł na niczem. Póki żyję, nie uda mu się zostać ponownie prezydentem. Przysiągłem to, i dotrzymam przysięgi.
Starzec mówił z goryczą. Wargi mu pociemniały, oczy pałały złością. Widać było, że nie zawaha się przed niczem, byle się zemścić.
Odłożył listy do szafy.
— A zatem nie mogę ich jeszcze odczytać? — zapytała.
— Nie. Odczyta je pani dopiero jako moja żona.
— Lub co najmniej jako narzeczona? — rzekła żartobliwie.
— Nie. Zaręczyny można łatwo zerwać, a takie tajemnice powierza się jedynie osobom, na wieki związanym. Teraz dam pani dowód, że jestem bogaty.
Podszedł do skrzyń. Były zamknięte na zamki. Otworzył je. Zawierały święte naczynia, cenne ornaty i inne dewocjonalja, wysadzone szlachetnemi kamieniami i wypracowane w szczerem złocie.
— No? — zapytał z dumą.
— Co za bogactwo! To olbrzymi majątek.
— Więcej niż majątek! Ten klasztor był więcej wart, niż niejedno księstwo. Skoro władza świecka wzięła klasztor w posiadanie, zostałem panem tych skarbów.
— Jak się to mogło panu udać? Wszak wiadomo chyba o istnieniu kosztowności.
— Wiedziano, owszem, — rzekł z szyderczym uśmiechem — ale wiele było środków do osiągnięcia celu.

139