Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko padł strzał, nastąpił napad? No, więc strzał był sygnałem do walki. Nie powinien się pan lękać o życie córki.
— W takim razie jęczy w niewoli. Musimy ją uwolnić!
— Jeśli trzeba, nie odmówię panu pomocy, na jaką tylko mnie stać.
— Czy nie należałoby natychmiast przystąpić do działania?
Hm — mruknął myśliwy. — O jakich działaniach myśli pan, sennor?
— Nie wiem. Czy nie powiedział pan, że umiesz szpiegować?
— Powiedziałem; tak jest. Ale tysiąc Indjan obsadziło tę miejscowość.
— Jutro będzie to samo. Teraz, w nocy, łatwiej iść na zwiady, niż w dzień.
— Tak się panu tylko zdaje. Czerwoni jeszcze wietrzą zbiegów. Jeśli mnie schwytają, będą uważać za jednego z pańskich ludzi, a w takim razie jestem zgubiony. Jutro rano zaś, jeśli zbliżę się otwarcie do hacjendy, pomyślą, że jestem Amerykaninem.
— Ale ile złego może się do jutra wydarzyć! Sennor Grandeprise, błagam pana na miłość Boską, czyń, co możesz, i to jak najprędzej!
— To bardzo niebezpieczne. W jakim kierunku leży hacjenda?
— Tam, prosto, — odpowiedział Manfredo i wskazał w kierunku hacjendy.
— A jak daleko do niej?
— Niespełna pół godziny drogi.

112