Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dolinie błyszczało jedno, jedyne światełko wartownika; wokoło spali Komanczowie; obok nich leżeli skrępowani powrozami jeńcy.
Indjanin szepnął:
— Ty pójdziesz na prawo, ja na lewo.
— Dobrze. Najpierw uwolnimy obydwie kobiety.
Po tych słowach rozstali się.
Unger poczołgał się na brzuchu ku obozowi, jak żmija. Musiał uważać, aby go nikt nie usłyszał, nikt nie zobaczył. Musiał baczyć, by nie zwietrzyły go konie, które częstem parskaniem zdradzają zbliżającego się nieprzyjaciela.
Po długiem skradaniu dotarł wreszcie w pobliże strażnika, kręcącego się tam i zpowrotem. Noc była ciemna, światło ognia obozowego słabe. Unger w odległości pięciu kroków od wartownika zerwał się raptownie, chwycił go lewą ręką za gardło, zasznurował je tak, że ofiara wydać nie mogła dźwięku. — Teraz prawą ręką zadał mu cios nożem w same piersi. Czerwony padł na ziemię, jak kłoda
W ten sam sposób załatwił się w ciągu kwadransu z następnym Komanczem. Po chwili spotkał Apacza, który uśmiercił również dwie ofiary.
— A teraz do kobiet — szepnął Indjanin.
— Tylko ostrożnie — wtrącił Unger.
— Pshaw! Wódz Apaczów jest odważny, ale i ostrożny. — Naprzód!
Bardzo cicho zaczęli się przekradać przez wysoką trawę do ognia. Kobiety rozpoznali zaraz po jasnej barwie ubrań; leżały obok siebie, miały skrępowane ręce i nogi. Unger przyczołgał się pierwszy i zbliżył swe usta

15