Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do ucha jednej z nich. Mimo ciemności zauważył, że otworzyła oczy i przygląda mu się bacznie.
— Nie bójcie się i bądźcie spokojne — wyszeptał.
Zrozumiała go doskonale. Po chwili porozcinał jednej i drugiej rzemienie, które powpijały im się mocno w ciało. Indjanin zajął się tymczasem pozostałymi jeńcami. Było ich czterech. I oni nie spali. Niedźwiedzie Serce wziął nóż i zaczął przecinać więzy. W pewnej chwili, gdy przystępował właśnie do uwolnienia trzeciego, stanął przed nim jeden z Komanczów, obudzony szmerem. Jakkolwiek Niedźwiedzie Serce na miejscu przebił go nożem, wróg miał jeszcze tyle siły, by w ostatniej chwili wydać okrzyk ostrzegawczy.
— Dalej, do koni, za mną! — krzyknął Niedźwiedzie Serce, uwalniając z więzów pozostałych.
Zerwali się na równe nogi, poskoczyli do koni.
— Na miłość Boską, prędzej! — zawołał Unger do jednej z kobiet, która tak była osłabiona, że ruszać się prawie nie mogła. — Niedźwiedzie Serce! — dodał w śmiertelnej trwodze.
— Jestem! — odezwał się głos Indjanina.
— Chodź tu; prędzej, prędzej!
Indjanin chwycił osłabioną na ręce i wsadził na konia. Unger uczynił to samo z drugą. Poprzecinawszy lassa, na których konie były uwiązane, rzucili się do ucieczki. Wszystko to się przewinęło w błyskawicznem tempie, ale ani o sekundę za prędko, gdyż w tej samej niemal chwili powietrze rozpruły strzały Komanczów.
Komanczowie, zaskoczeni napadem, biegali tam i zpowrotem, nie mogąc w pierwszej chwili zorjentować

16