Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czterdziestu dziewięciu Komanczów i sześciu jeńców.
— Czy są wśród nich kobiety?
— Tak, dwie. Uwolnimy je nocą.
Indjanin skinął głową.
— Trzeba się ukryć — rzekł Unger. — Zapewne oprócz naszego zbiega uciekli i inni. Indjanie, oczywiście, szukają ich. Ci, którzy wracać będą z pościgu, mogliby nas łatwo odkryć. — Zostań przy koniach! — ostatnie słowa zwrócił do pastucha — musimy ślady zatrzeć.
Unger powrócił z Apaczem tą samą drogą, którą przybyli. Po zatarciu śladów, wyszukali wzgórze, gęsto pokryte lasem, i tam ukryli się wraz z końmi.
Słońce zapadło, nadeszła noc. Nikt z naszej trójki nie ruszał się jeszcze; oczekiwali północy, najlepszej pory wywiadów.
— Czy pomyślałeś już, jak mamy się wziąć do rzeczy? — zapytał biały Indjanina.
— Tak — odpowiedział tamten. — Mój biały brat umie zabijać tak, że ofiara nie wydaje nawet dźwięku. Podkradniemy się więc do nich, zamordujemy straże, poprzecinamy więzy, któremi są skrępowani jeńcy, i uprowadzimy ich. Howgh!
— Trzeba zaczynać. Podkradanie się zajmie nam dużo czasu.
— Lecz vaquera pozostawimy, prawda? — zapytał Apacz.
— Tak jest. Będzie pilnował koni.
— Więc zaczynamy!
Chwycili za strzelby i ruszyli w drogę, wydawszy przedtem pastuchowi odpowiednie polecenia.

14