Strona:Karol May - Tajemnica Miksteków.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie można wyprawy odłożyć?
— Nie. Zemstę musimy wywrzeć czem prędzej.
— Dobrze więc. I sześciu wystarczy.
Wylosowano więc dwu wojowników, bo nikt nie chciał iść dobrowolnie. Woleli jechać do Meksyku po bogate dary, aniżeli wracać ze wstydem i hańbą do rodzinnych siedzib. Pozostałych sześciu wybrało z pomiędzy siebie starszego, poczem, rozstawszy się z dwoma posłannikami, udali się na poszukiwanie wierzchowca dla hrabiego.
Pozostali dwaj, cały swój spryt natężając, miast udać się wprost na północ, gdzie leżało nieszczęsne pobojowisko, postanowili użyć dróg okólnych. Skręcili więc ku południowemu stokowi góry El Reparo, by uniknąć spotkania z wrogiem. I właśnie z tego powodu spotkało ich to, czego chcieli uniknąć.
Vaquerowie, ograbiwszy zwłoki Indjan z broni, rzucili je na pożarcie krokodylom, które od lat nie miały już tak obfitej uczty. Teraz czeladź hacjendy gotowała się do powrotu.
W chwili, gdy wyjechali z lasu i mieli właśnie skręcić w dolinę, Apacz zatrzymał nagle konia.
— Uff! — zawołał, wskazując przed siebie.
— To Komanczowie! — rzekł Bawole Czoło.
— Będziemy ich mieli — dodał Apacz.
— Trzeba ich wziąć żywcem. Żwawo, gotujcie lassa!
Kiedy Komanczowie, nie widząc wroga, zbliżyli się, vaquerowie wypadli z lasu. Dzicy stanęli jak wryci, poczem spięli konie do ucieczki. Nic im to nie pomogło. Ścigający schwytali ich po niedługim pościgu. Komanczowie bronili się z całych sił. Coprawda zranili kilku

126