Strona:Karol May - Szut.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   466   —

czeństwa. Jestem chrześcijanin i dlatego unikałem zawsze niepotrzebnego zabijania ludzi, wy natomiast pragnęliście wówczas krwi i zbuntowaliście się przeciw moim wskazówkom. To się na was zemściło i przypłaciliście to krwią szejka.
Zamilkłem na chwilę. Nikt się nie odezwał. Ciągnąłem więc dalej:
— Teraz znów powierzyliście mnie dowództwo, nawet wbrew mojej woli, gdyż radziłem zdać je na Amada el Ghandur. Słuchaliście mnie w drodze i wszystko szło dobrze. Teraz buchnął wam nagle do głowy opar z krwi szejka, zamroczył wam rozum, dlatego zaczynacie mi się sprzeciwiać. Zważcie dobrze, co czynicie! Gotów jestem dzielić z wami wszystkie trudy i niebezpieczeństwa, nie opuszczę was w żadnym razie, ale skoro zobaczę, że lekceważycie sobie moje rady i popełniacie głupstwa, za które życiem możemy zapłacić, wtedy złożę dowództwo bez namysłu.
Amad el Ghandur odwrócił się odemnie plecyma, nie mówiąc ani słowa, ale Haddedihn Battar, którego kazał mi zapytać, wrzasnął gniewnie:
— Głupstwa, effendi? Gdyby to nie tobie wyrwało się to słowo, odpowiedziałbym na to sztyletem! Haddedihn z plemienia Szammar głupstw się nie dopuszcza!
— Mylisz się, — rzekłem spokojnie. — Mógłbym wam wyliczyć cały szereg błędów, a nawet głupstw, na rachunek sławnych Haddedihnów. Kto nie chce uznać swych błędów, nie zmądrzeje nigdy, a jeżeli zabiera się do ich obrony, to wtedy z nim jeszcze gorzej. Uważam za swój obowiązek wyjawić wam prawdę, ale skoro gardzicie mojemi chęciami, to nie poradzę. Ciekaw jestem, jak spotkaliście się z tymi rzekomymi Soranami i o czem mówiliście z nimi.
Amad el Ghandur ciągle się jeszcze nie ruszał; jego ludzie patrzyli przed siebie ponuro, a Battar, do którego wystosowałem ostatnie słowa, nie odpowiadał także. Zabolało mnie serce, gdyż byłem przekonany, że upór tych ludzi sprowadzi niedobre skutki. Umówili się pewnie podczas