Strona:Karol May - Szut.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   467   —

mej nieobecności, żeby w razie spotkania się z Kurdami nie zważać na moje humanitarne wskazówki. Musiałem jeszcze raz powtórzyć, pytanie zanim Battar był łaskaw odpowiedzieć mi, co następuje:
— Ledwie zeszliśmy na dolinę, aby poszukać ptactwa nad rzeką, zjawili się Soranie.
— Czy wy ich, czy oni was pierwej spostrzegli?
— My ich.
— Jak się zachowali na wasz widok?
— Zdumieli się i wstrzymali konie. Zbliżyliśmy się do nich i daliśmy znak, że jesteśmy usposobieni przyjaźnie. Wobec tego dopuścili nas blizko do siebie.
— Jak byli uzbrojeni?
— Mieli strzelby, noże i pistolety.
— A na jakich koniach siedzieli?
— Na bardzo dobrych. Powitali nas bardzo uprzejmie i zapytali, kim jesteśmy.
— Czy odpowiedzieliście im na to?
— Nie zaraz. Zażądaliśmy najpierw wyjaśnienia, do jakiego szczepu oni należą i dowiedzieliśmy się, że są Kurdami Soran.
— Czy pytaliście o obóz ich szczepu?
— Tak. Wypasają swoje trzody nad kanałem Bela Druz.
— Tak daleko stąd na południe? A przybyli z północy? Gdzie byli do teraz?
— Nie pytaliśmy o to.
— A dokąd jechali?
— Do swego szczepu. Dopiero potem wszystkiem usłyszeli oni od nas, że jesteśmy Haddedihnami.
— Czy zwierzyliście się im jeszcze z czego?
— Oczywiście Soranie są wrogami Bebbehów. Nie mieliśmy więc powodu obawiać się ich. Ucieszyli się bardzo na wieść o przyczynie, która nas tutaj sprowadziła, gdyż sława Mohammed Emina doszła także do ich szczepu. Byli wprost zachwyceni, gdy się dowiedzieli, że jeden z ich szczepu towarzyszył wówczas Amadowi el Ghandur w jego wyprawie podjętej dla wykonania zemsty.