Strona:Karol May - Szut.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   445   —

Ja sam byłem jego nauczycielem i dlatego pochwała ta działa dziesięćkrotnie. A teraz zobacz, jak strzela. Czy będziesz tak dobry wyjść ze mną?
Wyprowadził mnie przed obóz, gdzie czekał już na nas Kara Ben hadżi Halef Omar, uzbrojony w strzelbę, dwa pistolety i rewolwer. W ziemię był wbity pal, na który wskazał Halef i rzekł:
— Zihdi, ileż to razy, znajdując się w niebezpieczeństwie, pokazywałeś taki pal nieprzyjaciołom, aby im dowieść, jak niechybne są twoje kule i że będą zgubieni, jeśli się odważą ciebie zaatakować. Ćwiczyłem się potem w ten sam sposób i uczyłem mojego syna. Niech ci pokaże, co umie. Pozwolisz?
Nie miałem oczywiście nic przeciw temu. Chłopak strzelał z największej odległości i zawsze trafił. Wszystkie kule utkwiły o cal jedna pod drugą. Takie skutki strzelania widywał Halef u mnie.
— No, zihdi, czy ci ta próba wystarcza? — spytał hadżi.
— Naturalnie — odrzekłem.
— Będzie wojownikiem, jak jego ojciec, ja zaś dumny jestem z tego, że nosi moje imię: Kara.
— Niechaj będzie bohaterem, jak ty, emirze. Wróć ze mną do namiotu, gdyż ja, oraz najlepsza z żon i matek, Hanneh, mamy cię o coś poprosić.
Domyślałem się, jakie to będzie życzenie i nie pomyliłem się, gdy bowiem znaleźliśmy się znowu w namiocie, rzekł Halef:
— Mój syn nie powinien, pierwszej wyprawy odbyć pod zwykłem przewodnictwem. Byłbym nad wyraz szczęśliwy, gdybym go ujrzał pod twojem kierownictwem. Czyż mam czekać, dopóki tu znów nie przybędziesz? Możnaż to wiedzieć, czy spodoba się Allahowi uradować nas jeszcze kiedy twą obecnością? Ale teraz jesteś tu i poprowadzisz nas do grobu szejka. Przyznasz sam, że należy mi skorzystać z tej sposobności i zobaczyć swego następcę w cieniu twej doskonałości. Pozwól mi więc zabrać go, zihdi, a wdzięczność moja będzie bez granic!