włócznią i postrzał w udo. Postanowiliśmy święcić uroczyście dzień śmierci i nad grobem szejka nabożeństwo odprawić. Nie chcemy przy tem przelewać krwi, gdyż śmierć Mohammed Emina już jest pomszczoną. Nadto nauczyłem się od mego zihdi kierować się łaską i miłosierdziem. Jazda nasza niechaj będzie jazdą pokoju i nabożeństwa. Dlatego unikajmy spotkania z wrogimi nam ludźmi, a wielkiemu hadżemu Kara Ben Nemzi powierzymy dowództwo. On nas tak poprowadzi, że nie narazimy się na żadną walkę. Przypuszczam, że te moje słowa nie wzbudzą podejrzenia, jakobym był tchórzem. Ktoby tak pomyślał, tego wyzwałbym natychmiast do walki na śmierć i życie!
Kiedy hadżi usiadł, zabrałem głos ja.
— Nikomu z nas nie przyjdzie na myśl posądzać o tchórzostwo dzielnego hadżego Halefa Omara, który złożył liczne dowody odwagi. On przemówił mi do duszy. Niechaj jazda nasza będzie spokojną. Ale wielkiego zaszczytu dowodzenia wami nie mogę przyjąć. Każdy z was jest tak samo mężny jak ja. Amad el Ghandur jest waszym szejkiem, ja zaś tylko gościem i chętnie poddam się jego władzy.
Na to jednak nie zgodzili się Haddedihnowie i sprzeciwili się wszyscy, Amad el Ghandur zaś zrobił następującą uwagę:
— Zihdi, słyszysz, że nikt z nas nie chce na to przystać. Byłeś wówczas naszym dowódcą, więc bądź nim także i dzisiaj.
— Ależ ja jestem obcym w tym kraju, a ty go znasz lepiej odemnie.
— Nie, ty tu już obcym nie jesteś, a rozum twój znajduje drogi nawet w okolicach, w których nigdy przedtem nie byłeś. Widzieliśmy i przekonaliśmy się o tem już nie raz. Nie sprzeciwiaj się zatem, będziesz dowódcą.
Tak załatwiono tę sprawę. Przyjąłem dowództwo ze względu na to, że w każdym razie lepiej było, żeby pochopni do sprzeczek Beduini słuchali raczej moich niż swoich pobudek.
Strona:Karol May - Szut.djvu/471
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 443 —