Strona:Karol May - Szut.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   442   —

liśmy tylko prosić o to, ponieważ tyle już dla nas zrobiłeś. Teraz jesteśmy pewni, że zwyciężymy wszelkie niebezpieczeństwa.
— Czy są teraz większe, niż zwykle?
— Nie.
— Którą obraliście drogę?
— Zastosujemy się pod tym względem do twojej woli. Postanowiliśmy nie jechać wprost do grobu. Moi wojownicy pragnęli poznać naszą ówczesną drogę, aby zwiedzić miejsca, w których szejk przebywał przez dni ostatnie. Zdawało im się, że mu są to winni, a ja się z tem zgodziłem, gdyż odczuwałem tę samą potrzebę. Dlatego zamierzamy pójść w góry Cagros, najpierw do lasu Czimar, gdzie spotkaliśmy Hajder Mirlama. To był pierwszy stopień do grobowca ojca mego Mohammed Emina.
— Zgadzam się, gdyż chciałbym także zobaczyć okolice, któremi przeszliśmy wówczas. Ale jak tam z Kurdami Bebbeh? Byli naszymi wrogami, a ty pomściłeś na nich śmierć ojca, dlatego każdy Haddedihn, któryby im wpadł w ręce, stałby się ofiarą zemsty. Będziemy się musieli ich wystrzegać.
— Rozumie się. Ale w tej porze roku łatwo ich ominąć, a innych plemion kurdyjskich nie potrzebujemy się obawiać. W dodatku będzie nas dwudziestu dzielnych mężów. Ty zaś ze swojemi strzelbami wystarczysz za stu.
Na to podniósł się hadżi Halef Omar. Swych trzynaście włosków w wąsie usiłował podkręcić marsowato w górę, odkrząknął jak zwykle, gdy się zabierał do wygłoszenia mowy, z których już słynął.
— Posłuchajcie — rzekł z powagą — dzielni, niezwyciężeni mężowie, gdyż chcę do was przemówić! Było to dwunastego dnia miesiąca haziran, który nasz kochany i sławny Kara Ben Nemzi emir nazywa czerwcem. Dnia tego Mohammed Emin, wielki szejk Haddedihnów padł w walce przeciwko Kurdom Bebbeh. Sława jego rozbrzmiewa po całej ziemi, gdyż walczyliśmy zwycięsko przy jego boku, przyczem mój zihdi otrzymał pchnięcie