Strona:Karol May - Szut.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   95   —

uznali i wedle niej postępowali. Jeśli tego nie uczynicie, podpadniecie, jak Mibarek, sądowi i karze.
— Panie, mnie twoje słowa nie dotyczą — rzekł ze śmiechem konakdżi. — Jestem twym przyjacielem i nie mam nic wspólnego z tym starcem. Allah zna moją prawość i wie, że nie zasłużyłem na karę. Handlarz i jego żona także są uczciwi. Wygłosiłeś przemowę, której nie możemy stosować do siebie. Niechaj każdy troszczy się o własne błędy.
Ponieważ był dobrze świadom swoich złych względem nas zamiarów, przeto słowa te zakrawały jedynie na bezczelność. Halef sięgnął za pas tam, gdzie tkwił harap, dałem mu jednak znak zabraniający i odpowiedziałem konakdżemu:
— Słusznie mówisz, bo wszyscy jesteśmy grzeszni i mamy swoje błędy. Mimo to jest obowiązkiem ostrzec bliźniego, jeśli on naraża się na niebezpieczeństwo, w którem może zginąć. Nie znam zaś większego niebezpieczeństwa nad bawienie się cierpliwością i miłosierdziem Boskiem. Spełniłem tę powinność, a teraz jest waszą rzeczą posłuchać lub nie posłuchać przestrogi. Nasza rola tutaj skończona, teraz zaniesiemy mięso tam, gdzie niedźwiedź napadł na konia.
Poszliśmy do budy. Szkielet konia trzymał się jeszcze razem, więc udało się przenieść go w całości. Halef i węglarz wzięli z przodu, ja z tyłu i ruszyliśmy w drogę. W pobliżu wskazanego miejsca poleciłem położyć mięso; na ciężkim szkielecie było go jeszcze z cetnar. Skórę zdjął już gospodarz.
Kazałem podeszwy powycierać dobrze o mięso, aby niedźwiedź nie zwietrzył naszych śladów. Woń mięsa powinna była go zmylić. Poszliśmy dalej.
Dostawszy się na miejsce, zauważyłem, że doskonale nadawało się do naszego celu. Mimo zmroku wieczornego rozpoznałem szczegóły terenu, obszedłszy je półkolem w ten sposób, że znalazły się między nami a blaskiem ogniska. Pod światło rysowały się ostro ich kontury.