Strona:Karol May - Szut.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   96   —

Wysuwająca się naprzód odnoga lasu kończyła się prostopadłym cyplem skalnym, z którego pospadały potężne prostokątne bloki i leżały rozrzucone dokoła. Pomiędzy nimi znaleziono nieżywego konia. Położyliśmy go dokładnie w tem samem miejscu. Teraz zależało wszystko od tego, czy odpowiednio pod wiatr za którymś z głazów siądziemy, bo wtedy drapieżnik, gdyby tylko nadszedł, nie mógłby ujść naszym oczom.
Handlarz czuł się tutaj nieswojo i oddalił się wkrótce, a my za nim powoli.
— Ten drab nie chce się dać pożreć — zaśmiał się Halef. — Teraz w ciemności mogłoby mu się to zdarzyć; ale założyłbym się, że za dnia niedźwiedź, ujrzawszy go, potrząsnąłby tylko głową, mówiąc: jesteś dla mnie za brudny! Zihdi, zwróciłeś mi uwagę na paczkę, którą miał w ręku.
— Tak. Czy wiesz, co zawierała?
— Naturalnie! Poznałem zaraz szmatę, którą właścicielka tranu owinęła wędlinę. Wyrzuciłem ją razem z kiełbasą. Czyżby to znalazł?
— Najprawdopodobniej, bo zawartość szmaty miała kształt kiełbasy.
— Więc niech ją zje i odczuje dalszy ciąg mojej męczarni! Wartoby mu się wtedy przypatrzeć. Sprawiłoby to niezwykłą rozkosz moim oczom.
— Może cię spotka ta przyjemność. Ze znalezienia tego wnioskuję, że był tam, gdzie się znajdowała kiełbasa. Czego tam szukał? Żona twierdziła, że wyszedł, aby znaleźć trop niedźwiedzia, ale to nieprawda. Dowiedział się, że przybędziemy i niecierpliwość wypędziła go naprzeciw nas. Widocznie zależy mu na naszem przybyciu, pomimo że z pewnością pomyślał sobie, pod jego nieobecność łatwiej znajdziemy Mibareka, niż gdyby on sam był w domu. Przypuszczam, że temu łotrowi obiecano część łupu po zamordowaniu nas.
— W takim razie niech sobie obetrze usta, nie zjadłszy i nie wypiwszy. Powiadam ci, zihdi, że postępujemy z tymi ludźmi zbyt oględnie. Powinniśmy