Strona:Karol May - Szut.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   94   —

pomni już jego wrogich na nas ataków, widząc potworny koniec, jaki sam sobie zgotował. Konakdżi rzekł:
— Panie, czy nie byłoby lepiej go zabić? Wyświadczylibyśmy mu przez to największe dobrodziejstwo.
— Ja też tak myślę — odparłem — lecz nie mamy prawa do tego. Nie wymówił jeszcze ani słowa skruchy; przeciwnie, chce nawet czarta przekupić obietnicą straszliwych morderstw. Z tego łatwo sobie wyobrazić, jak czarna dusza siedzi w tem żywcem gnijącem ciele. Może mu Bóg wróci przytomność, a z nią ostatnią sposobność do wyznania grzechów. Męczarnie jego zresztą nie są niezasłużone. Nie powinniście tego przeoczyć, że leży on przed wami jako odstraszający przykład, którego wyraźna, porywająca, wymowa zwraca się wprawdzie do nas wszystkich, ale szczególnie do was, do ciebie konakdżi, do Junaka i do Guszki.
— Do nas? — spytał z zakłopotaniem pierwszy z wymienionych. — Czemu?
— Chcę was tylko przestrzec, że kto chodzi drogami tego człowieka, ten naraża się na taki sam okropny koniec. Nie widziałem jeszcze nigdy szczęśliwego bezbożnika.
— Więc tobie się zdaje, że ten świątobliwy człowiek był bezbożnikiem?
— Tak, a ty wiesz bardzo dobrze, że mam słuszność.
— Ależ on zawsze za świętego uchodził. Czemu Allah nie ukarał go prędzej?
— Bo Allah jest łaskawy i cierpliwy; nawet najzatwardzialszemu grzesznikowi daje czas do zawrócenia z drogi grzechu i do poprawy. Allah jednak tym przypatruje się tylko przez chwilę, a gdy się nie skorzysta z okresu miłosierdzia, spada sąd tem groźniejszy i kara. Jest w naszym kraju przysłowie: „Bóg nierychliwy, lecz sprawiedliwy“. Słowa te odnoszą się także do was i zawierają prawdę straszliwą. Życzę wam, żebyście ją